Nie mam selfie z papamobile, nie mam selfie z biskupem z drugiego końca świata (w sumie nie mam selfie z żadnym biskupem, bo i po co?), ani nawet zdjęcia z ołtarzem ŚDM w tle. Może to dlatego, że jestem w Lubsku, a tekst o trwającym spotkaniu w Krakowie piszę siedząc wygodnie w fotelu. Jednak czy to nie daje mi prawa do wypowiadania się, czy też rozważania tego co mogę zaobserwować te kilkaset kilometrów dalej? Myślę, że pomimo tego, że „nie czuję tej atmosfery” i nie podchodzę do tego emocjonalnie, nie odbiera mi tej możliwości.

Jak wygląda mój dzień od 2-3 dni? Rano wstaję robię kawę (bo wiecie bez tego można żyć, tylko po co sobie tę przyjemność odbierać?), włączam telewizor - co by w ciszy nie siedzieć – a w telewizji leci relacja z pobytu Ojca Świętego i jakoś nie czuję potrzeby zmiany kanału, chociaż wiem, że na pewnym kanale leci akurat jeden z ulubionych sitcomów. Potem trochę pracy, może rower, jakaś gra. I w końcu przychodzi popołudnie, i w telewizji znów leci „Papież”, potem wiadomości, no i przenosimy się na Franciszkańską. I tak mija mi ten tydzień, oczywiście szału nie ma, no i też jakoś niewiele rzeczy przykuwa moją uwagę, ot oglądam, bo może akurat… Inną kwestią jest to, że sposób w jaki naucza Franciszek trafia do moich przyjaciół, znajomych, najbliższych, a do mnie jakoś mniej. Jednak dzisiaj przez ponad godzinę byłem wpatrzony i „zasłuchany”, po prostu wizyta papieża w KL Auschwitz i ta cisza, która tam panowała, zastąpiła wszystkie słowa, które i tak pewnie by na mnie nie wpłynęły. Ta cisza, aż KRZYCZAŁA!

Czemu akurat cisza? A nie katecheza z okna w Pałacu Arcybiskupów albo jakieś przemówienie na Błoniach? Od jakiegoś czasu zauważyłem, że w moim życiu duchowym jestem na etapie, w którym to właśnie cisza działa najmocniej i wyraża wszystko. To właśnie w ciszy jest mi najprościej przekazać to co myślę, wyrazić siebie czy zebrać te wszystkie myśli, które krążą w mojej głowie (a wcale nie jest ich mało i nie zawsze są łatwe i przyjemne). Taki trochę paradoks – gaduła, która non stop słucha muzyki (nie ruszam się z domu bez słuchawek) – mówi o tym jak lubi ciszę. Kiedyś tak było, że modlitwa, to najlepiej uwielbienie z głośną muzyką i śpiewem (bez tańca, no ale jednak), a jak jakieś teksty na adoracji, to zawsze jak najwięcej, żeby przerw nie było. A teraz? Wieczór uwielbienia, pójdę pomodlę się, może pośpiewam, ale zaraz zacznę się męczyć. Adoracja? No jakieś wprowadzenie, rozważanie jakaś pieśń, ale ciszy to im więcej tym lepiej, więc męczą się inni. Co zaobserwowałem w ostatnim czasie? My tej ciszy nie doceniamy! Z Liturgii ją wypchnęliśmy, z naszego życia też, w kontaktach z drugim człowiekiem się jej nawet boimy! A to czego nauczyła mnie pedagogika (nawet jak narzekam jakie to złe i bezużyteczne studia, to mi nie wierzcie), to właśnie to, że trzeba umieć milczeć z drugim człowiekiem, bo milczenie ma ogromne znaczenie w rozwiązywaniu i pokonywaniu trudności. My się jej pozbywamy, a tu przychodzi papież Franciszek i milczy. Dzień wcześniej słyszymy „róbcie hałas!”, a tu taki obraz. Modli się w ciszy, przechodzi w ciszy. Cała wizyta w Niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym w Auschwitz i w Birkenau, była pod znakiem ciszy. Ciszy, która wołała! Mnie to dotknęło, że tak energiczna osoba, która zawsze wie co powiedzieć, tu po prostu milczy. Czym było to milczenie? Dla mnie wyrazem tego, jak ciężko jest opisać słowami to miejsce, te wydarzenia, których świadkami były te mury. Ale cisza to także zasłuchanie i rozpacz, rozpacz tego jak wiele cierpień mógł zgotować człowiek drugiemu człowiekowi, chociaż może wtedy zapomnieliśmy co to znaczy człowieczeństwo…

My też spróbujmy czasem trochę pomilczeć i dać działać Temu, który działa w ciszy.

Tomasz Dragańczuk