Przejawia się to w wielu aspektach codziennego życia. O Jezusie, który przychodzi na świat, generalnie się nie wspomina, znalezienie Go na kartkach świątecznych graniczy z małym cudem. Życzenia, które w zamyśle twórców poprzez wypisanie ich na kartkach mają pomóc zabieganemu człowiekowi, ograniczają się do ogólnych i powszechnie akceptowanych sformułowań wesołości, rodzinności i zdrowego czasu. Dzięki temu zostają one przyjęte przez „wszystkich” nie obrażając niczyich uczuć religijnych.

Kolędami zaczęło się nazywać popowe, łatwo wpadające w ucho piosenki, które w niemałych ilościach można usłyszeć w popularnych stacjach radiowych. Kolejną kwestią jest to, że muzyka świąteczna towarzyszy nam we wzmożonej częstotliwości od początku grudnia, jednak i w listopadzie możemy ją usłyszeć.

Św. Mikołaj, który przyjeżdża razem ze świeżą dostawą Coca-coli chyba nigdy nie słyszał o biskupie z Miry. Ostatnio mówi się nawet o żonie Mikołaja, której stroju pewnie nie pozwolilibyśmy założyć naszej dziewczynie czy córce. Choć nie można zaprzeczyć, że jest on bardzo sympatycznym starszym panem o promiennym uśmiechu, jednak i on z czasem staje się kiczowaty i zaczyna nas nudzić.

Przydrożne bilbordy już od połowy listopada pokazują wszelkiego typu produkty od seksownej bielizny po nowoczesne laptopy otoczone świątecznymi girlandami w kolorach biało-czerwonych nawiązujących do świętego od konsumpcji i złotymi dzwoneczkami, ogłaszającymi radosną nowinę o rewelacyjnie niskich cenach. Wielkie światowe marki, popularne galerie handlowe czy małe sklepiki już na długo przed świętami doradzają, jaki prezent będzie najlepszy dla mamy, dla młodszego brata czy ukochanej dziewczyny. Właściwie to nawet nie musimy wychodzić z domu i stać w ogromnych kolejkach, lepiej usiąść przed komputerem i zamówić zapakowany już gadżet z dostawą do domu. Nie można pominąć faktu, że galerie handlowe w najgorętszym okresie przedświątecznym wykonują ogromny, pomocny gest w stronę konsumentów otwierając swoje podwoje dłużej niż zwykle, czasem nawet na całą noc.

Liczne kobiece poradniki doradzają w kolejnych numerach swoich pism, co należy upiec, przygotować, jakich środków użyć do mycia okien, w co się ubrać na wigilijną kolację, jaka fryzura będzie najlepsza, jaki makijaż zachwyci gości i dołączają listę najmodniejszych dekoracji na tegoroczne święta. Wszystko, co nas otacza świeci się we wszystkich kolorach tęczy, wszędzie coś gra, śpiewa.

Ten czas przeżywamy w biegu, ogólnym pośpiechu. Od sklepu do sklepu, nerwowo szukając miejsca na parkingu, potem przeklinając pod nosem w za długiej kolejce do kasy. Chyba powinniśmy się uśmiechać, być szczęśliwi i zadowoleni, niczym ci wszyscy ludzie z reklam, jednak nim nadejdzie Wigilia jesteśmy już zmęczeni tym bieganiem, kupowaniem, sprzątaniem, muzyką, hałasem i tym, że wszyscy dookoła wiedzą lepiej od nas jak mają wyglądać nasze idealne święta. Potem staramy się przeżyć te dwa dni świąt odpoczywając przed telewizorem, żeby, choć trochę poczuć ich atmosferę. Chyba tak naprawdę czujemy się dobrze, kiedy ten czas się skończy, bo można przestać udawać i zamartwiać się o milion różnych spraw. Jeśli oczywiście nie musimy zacząć myśleć o nieco spóźnionej akcji odchudzania się przed Sylwestrem.

I oczywiście możemy narzekać „jak każdy, kto dożył takich czasów, ale to nie jego wybór. My decydujemy tylko jak wykorzystamy czas, który nam dano.” (J.R.R Tolkien) To my musimy podjąć decyzję i zrobić konkretny krok w przeciwną stronę, żeby nie dać się wciągnąć rzeczywistości wykreowanej przez media i biznes.

Od początku Kościół proponował przed świętami czas Adwentu i myślę, że współcześnie potrzebujemy go jeszcze bardziej niż na początku historii. Z tym okresem łączą się, co pewnie kojarzymy z dzieciństwa albo lekcji religii, msze roratnie. Możemy, więc podjąć trud i wstać rano, żeby zachwycić się pięknem oczekiwania i trwania. Długie czekanie w kolejce do kasy, możemy, choć częściowo zastąpić czekaniem na żywego Boga, konkretną Osobę. Choć nie spodziewajmy się jakiejś niezwykłości, bo msze roratnie są bardzo zbliżone do tych niedzielnych, na których i tak dla większości jest „zawsze to samo”. Pieśni te same, które śpiewały nasze babcie i prababcie podczas rorat, te same od lat słowa i melodia. To, co je zdecydowanie odróżnia to początkowo ogarniająca nas ciemność, która kieruje nasz wzrok na najjaśniejszy punkt świątyni- tabernakulum. To daje możliwość dostrzeżenia Tego, który jest w centrum Kościoła, historii i chciałby być w centrum naszego życia. To może być dobry początek. Kiedy spotykają się nasze spragnione spojrzenia, ze spojrzeniem Tego, który chce przyjść i konkretnie zaistnieć.

Ale nie chodzi o to, żeby usiąść w ławce w nawie bocznej i przesiedzieć niezauważonym cztery tygodnie. Nasze czekanie ma być aktywne i wypełnione po brzegi. Bo przecież roraty to nie jedyna rzecz, którą możemy zrobić, aby zmienić na lepsze przedświąteczny czas. Możemy przecież zobaczyć, co posiadamy. Często przecież zbieramy rożne niekonieczne rzeczy, jednocześnie uważając, że to my jesteśmy biednymi i potrzebującymi. Mamy możliwość, żeby się z kimś bezinteresownie podzielić, uwalniając tym samym nasze serce od tego, co je przygniata. Bo żeby dostrzec światło gwiazdy betlejemskiej trzeba odgruzować swoje serce.

Tak jak czeka się na nowego członka rodziny, szykując dla niego pokoik, łóżeczko, ubranka tak i my jesteśmy zaproszeni, aby radykalnie przebudować naszą codzienność. Bo kiedy rodzi się nowy człowiek coś musi drgnąć, zmienić się, już nie ma możliwości, żeby się wrócić do tego, co było. Przyjście Boga jeszcze bardziej zmieniło bieg historii.

Tegoroczny adwent już się skończył, ale przecież Pan nieustannie przychodzi do nas w Swoim Słowie i Ciele. Nigdy nie jest, więc za późno, żeby przeżyć swój mały i osobisty adwent, żeby przygotować serce.

I nie rozczulajmy się nad tym, że dzisiejsza cywilizacja nie ułatwia nam wierzenia. Chrześcijanie są nie z tego świata i dlatego świat ich nie rozumie. (por Ewangelia wg św. Jana) Walczmy i działajmy, a zacznijmy od obudzenia własnego serca.