"Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi."

Słowami tymi rozpoczynamy, bardziej lub mniej świadomie, Skład Apostolski. Warto się zastanowić, co te wyznawane słowa i wyrażane prawdy oznaczają oraz co wnoszą do naszej wiary i życia.

Po pierwsze, samo słowo „wierzę” oznacza to, że jesteśmy gotowi zaufać miłości niewidzialnego Boga, który pozostaje nieuchwytny dla naszych zmysłów. Mimo, że nie dają nam one żadnego świadectwa istnienia boskiej rzeczywistości, nie uznajemy tego za dowód braku jej istnienia, a jedynie za ich niedoskonałość; wiara wymaga od człowieka wyrzeczenia się złudzenia swej nieomylności i samowystarczalności, a także otwarcia się na rzeczywistość, która go pozornie przerasta.

Zauważmy też, że wyznajemy wiarę nie w jakąś nieokreśloną kosmiczną energię czy rozliczne bóstwa, jak również po prostu bliżej nieokreślone, suche, nadprzyrodzone zasady moralne, ale w osobowego Boga, który nas kocha i pragnie naszego szczęścia.

Wierzymy w Boga Ojca, a więc Boga, który traktuje nas jak swoje dzieci. Daje nam więc to, czego potrzebujemy, choć nie wszystko, o co prosimy, gdyż lepiej od nas wie, co dla nas będzie korzystniejsze. Ojcowskie oblicze Boga objawia się też w tym, iż wprawdzie karci nas, ale nie z powodu gniewu czy zawiści, ale z miłości do nas i z zamiarem pouczenia. Niekiedy trudno nam jest zrozumieć fakt, że gdy Bóg czyni nam coś nie po naszej myśli. W istocie ma nas to doprowadzić do większego dobra, czy to już tutaj czy też dopiero po śmierci. Pewnie nie zdajemy sobie sprawy, ile razy Bóg robiąc coś wbrew naszym oczekiwaniom bądź zamiarom ocalił nas od ukrytego przed nami zła lub doprowadził nas w dalszej perspektywie do dużo lepszej sytuacji.

Wyznajemy wreszcie, iż to nasz Bóg jest tym, który stworzył niebo i ziemię. Nieraz zastanawiamy się, po co stworzył świat. Bardzo zwięźle i konkretnie odpowiada na to pytanie Pietro kardynał Gasparri w swoim katechizmie: „Bóg dobrocią swoją i wszechmocną siłą raczył to wszystko stworzyć nie dla pomnożenia ani zdobycia swego szczęścia, lecz dla objawienia swej doskonałości przez dobra, których użycza stworzeniom”. Słowa te mogą rzeczywiście pocieszyć w trudnych chwilach. Świadomość, że znaleźliśmy się na świecie nie przez przypadek, aby po prostu przeżyć, rozmnożyć się i zginąć – tak jak tego chcieliby ateiści. Bóg natomiast mówi nam, że jesteśmy na świecie po to, aby móc doświadczyć Jego nieskończonej miłości.

Maciej Michałów


"I w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego"

Wiara w Jezusa Chrystusa nie ogranicza się tylko do uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii. To nawet nie „odklepywanie” pacierza. Wiara  nie  oznacza również posiadania określonego obrazu Boga, który  najbardziej nam imponuje, np. Jezusa na Krzyżu czy wywracającego stoły w świątyni. Co więc znaczy wierzyć w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego? Odpowiedzi na to pytanie nie potrafię zawrzeć w jednym zdaniu. Moje rozważania czynię próbą odpowiedzi na owo kluczowe zapytanie.

Chciałbym rozpocząć od wyjaśnienia imienia „Jezus”, bowiem występujące w Piśmie świętym imiona mają swoje konkretne znaczenia. I tak np. Mojżesz znaczy tyle, co „wyciągnięty z wody”. Natomiast „Jezus” w języku hebrajskim oznacza „Bóg zbawia”. Wiemy to już z katechezy, że Bóg przez swego Syna Jezusa chciał zbawić świat od grzechów, stając się człowiekiem. Cudowna moc tego imienia powinna być znana nam chociażby z lektury Ewangelii. To w imię Jezusa Apostołowie dokonują cudów, drżą przed nim złe duchy. Także święty Paweł w liście do gminy w Filippi ukazuje wielkość tego imienia, pisząc, że jest „ponad wszelkie imię”(Flp 2,9). Jeśli nawet lektura Biblii nie należy do naszych codziennych praktyk modlitewnych, to mocy imienia „Jezus” możemy doświadczyć w naszych prywatnych modlitwach.

Skupiłem się na jednym z aspektów, w którym można rozważać tę część Składu Apostolskiego. Teraz chcę pokazać pewne powiązanie Syna z Ojcem. I rzeczywiście jest to bardzo ważny moment w tych rozważaniach. Wymawiając bowiem poszczególne słowa naszego wyznania wiary zauważamy, że poświęca ono wiele miejsca nie tyle Bogu Ojcu czy Duchowi Świętemu, ale właśnie Jezusowi. Chodzi o to, by ukazać i zarazem potwierdzić, że to właśnie Jezus jest centrum tego, co było, co jest i co będzie. Dlatego też Skład Apostolski w kilku słowach opowiada Jego historię, abyśmy poznając Syna mogli poznać również Ojca. A więc nasza wiara w Jezusa Chrystusa ma istotny wpływ na wiarę w Boga Ojca. Byłoby trudno mówić o Ojcu, gdybyśmy nie poznali życia Syna.

W wezwaniu Credo kluczowa jest dla mnie relacja między Ojcem i Synem. Dzięki Duchowi Świętemu tworzą Oni ze sobą głęboką, intymną więź. Jest to widoczne chociażby podczas modlitwy Jezusa w Ogrodzie Oliwnym. Jezus często oddalał się od uczniów, aby spotkać się z Ojcem, aby porozmawiać z Bogiem. Zwracał się do Niego z synowską miłością i z zaufaniem. Radość, wdzięczność, błaganie i całkowite oddanie się to różne przejawy modlącego się serca Syna.

Dla nas chrześcijan powiedzieć „wierzę” oznacza między innymi zwrócenie się do Boga ze słowami: „Wierzę Tobie, który do mnie mówisz, z którym wchodzę każdego dnia w pewną nieporównywalną z niczym relację”. Dla wielu wierzyć w Jezusa Chrystusa to szczególne powołanie do głębokiej relacji z Bogiem. Każde wydarzenie - zarówno to ważne w ludzkim rozumowaniu, jak i to prozaiczne - było w życiu Jezusa naznaczone modlitwą

ks. Damian Wierzbicki


"Począł się z Ducha Świętego"

Słowa te padają jako kolejne w naszych diakonijnych rozważaniach Credo. Można oczywiście podejść do nich na wiele sposobów. Już od wielu lat pochylają się nad nimi Ojcowie Kościoła. Ja jednak chciałabym się skupić najbardziej na tym, co znaczą one dla mnie samej. 

Wyobraźmy sobie parę narzeczony, żyjących spokojnie, szczęśliwych, którzy mają siebie nawzajem. Aż nagle pewnego razu ona słyszy słowa: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym" (Łk 1,35). Natomiast On usłyszał: "Z Ducha Świętego jest To, co się w Niej poczęło" (Mt 1, 20). Ciekawe jaka jest ich reakcja w tej chwili? Jakie są ich pierwsze myśli? Tak nagle dowiadują się, że oczekują dziecka… I nie chciałabym się kierować teraz tym, iż jest to Syn Boży.

Przychodzi mi jednak od razu na myśl, to co dzieje się w dzisiejszych czasach. To jakie są reakcje rodziców, gdy dowiadują się, że spodziewają się potomstwa. Trochę patrzę na to pod kątem mojej własnej osoby, a trochę jako pielęgniarka, która na co dzień widzi maleństwa i ich rodziców.

Poczęcie się Jezusa jest największym dziełem, jakiego dokonał Duch Święty w całej historii stworzenia oraz w dziejach zbawienia. Jednak dzisiaj idę krok dalej, gdyż ta tajemnica wcielenia dotyczy wszystkich nas. Duch Święty jest obecny również na początku każdego ludzkiego istnienia. Bóg stwarza duszę każdego człowieka, przekazując mu życiowe tchnienie (Rdz 2,7), za pośrednictwem swego Ducha, który jest Dawcą życia. Każde zatem dziecko należy postrzegać i przyjmować jako dar Ducha Świętego. Wrócę więc tu do mojej wcześniejszej myśli. Jaka była reakcja Maryi i Józefa na wieść o poczętym dziecku, a jaka jest nasza reakcja, gdy stajemy w takiej sytuacji? Na początku zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku występuje niepewność. Jednak czy po chwili zmieszania przyjmujemy tę wieść, jako radosną nowinę i otrzymany dar? Pytam Was, gdyż w dzisiejszym świecie reakcje są różne. Ów dar czasem okazuje się problemem, którego może najlepiej byłoby się pozbyć.

Za sprawą Ducha Świętego, który jest Panem i Ożywicielem, poczyna się więc także wszelkie życie w świecie, a w szczególności poczyna się w nas samych życie Boże. Jako przybrane dzieci Boga rodzimy się duchowo za sprawą Ducha Świętego, stając się przybranymi synami i córkami Boga Ojca. Oznacza to, że Duch Święty jest obecny w naszym życiu i działa w naszych sercach nieustanie od chwili poczęcia. Część z Was to potwierdzi, a część zapyta w jaki sposób? Co właściwie oznacza dla mnie ten fakt? Czy mam tego świadomość? Czy ma on wpływ na moje codzienne życie?

„Począł się z Ducha Świętego…”, także i ja poczęłam się z Ducha Świętego, za sprawą którego stałam się dzieckiem Bożym. Wyjątkowym spośród całego stworzenia…

Aleksandra Wiertelak


"Narodził się z Maryi Panny"

Są to słowa wyznania wiary Kościoła rzymskiego, Składu Apostolskiego. W nim zawarte są relacje stworzenia ze Stwórcą, ponieważ Chrystus rodząc się jako człowiek, przyjmując ludzkie ciało i naturę, jeszcze silniej związuje się ze stworzeniem. Tych wszystkich treści nie sposób rozważyć w kilku słowach. Ja spróbuję zmierzyć się z kolejną częścią, a mianowicie narodzeniem Jezusa z Maryi Panny.

W tym krótkim zdaniu zawierają się bardzo ważne treści, a mianowicie już sam fakt, że się narodził. Z całą pewnością więc Jezus jest człowiekiem. Aby poznać Jego tożsamość należy spojrzeć na Jego pochodzenie. Wiadomo, że narodził się w Betlejem i to wydarzenie historycy datują na 7-4 rok p.n.e. Wychował się w niezbyt zamożnej rodzinie żydowskiej, rzemieślniczej, jednak Jego rodowód wywodzi się z królewskiej linii dawidowej. Te fakty nie są nam jednak potrzebne do jakiejkolwiek wiary, ponieważ mamy tu do czynienia z postacią historyczną. Jednak św. Jan opisuje Jezusa, jako Słowo – z gr. Logos. Jezus z jednej strony jest nie tylko synem Maryi, ale i Synem Bożym. To drugie stwierdzenie można stosować zamiennie Słowo/Syn, ponieważ Chrystus ma również naturę boską. Widać, że nie jest tylko człowiekiem, ponieważ i Jego egzystencja sięga trochę dalej. Owszem, można powiedzieć, że ma On swój „początek”, ale tylko, jeżeli chodzi o ziemskie życie.

Sam Justyn męczennik opisuje, że pełnia Logosu , Jego obecności w świecie przypada na Wcielenie. Dla Justyna jest jednoznaczne, że boski Logos przyjmuje w pełni człowieczeństwo. Jest też obietnicą Boga ze Starego Testamentu. Jest więc pewnego rodzaju paradoksem, że Bóg przyjmuje postać człowieka, rodząc się w „normalny” sposób, będąc dziewięć miesięcy w łonie kobiety.

Chrystus więc narodził się i był w 100% człowiekiem. Mało tego, narodził się z Maryi Panny. Zajmijmy się Jego Matką, która została zapowiedziana już w Protoewangelii. Hieronim bardzo jasno rozumie, że słowo „ona” w ST pojawiające się w Księdze Rodzaju oznacza Maryję. W księdze proroka Izajasza czytamy: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emmanuel, czyli Bóg z nam” . Maryja jest tą, która zgodziła się przyjąć w geście kenozy Boga do swego łona. Musiała niewątpliwie być bardzo pokorna, a z drugiej strony ufać Najwyższemu. Jednak dlaczego tak się dzieje? Ponieważ była Ona dziewicą. Już Ojcowie Kościoła interesowali się tym tematem. Panieństwo Maryi tak naprawdę można określić jako dziewictwo choć była ona zamężna z Józefem. Czasami nie jest to napisane wprost, a czasem jedno słowo ma wiele określeń. Nie mieszkała z nim, co związane jest z pewną tradycją. Wyraźnie widać w Biblii, że Józef nie poznał Maryi aż porodziła Syna . Słowo nie poznał wskazuje na brak stosunku seksualnego. Natomiast cały dogmat o dziewictwie mówi, że ani przed urodzeniem, ani po urodzeniu Syna nie straciła dziewictwa. Choć niektórzy uważają, że Jezus miał rodzeństwo, to na jego brak wskazują m.in. scena spod krzyża i powierzenie opieki nad Maryją Janowi. Jednak to temat na osobną dyskusję. Maryja również była dziewicą podczas porodu, ale nie ma jasnych dowodów w Piśmie, lecz Święte Oficjum naciska, że chodzi tu o prawdę teologiczną, a nie anatomię. A przecież to dla nas jako ludzi wierzących jest ważniejsze.

Kończąc moje rozważania pragnę podkreślić, że Jezus Chrystus prawdziwie jest Synem Maryi, jednocześnie będąc Bogiem. Maryja natomiast w postawie uniżenia zgodziła się przyjąć Słowo, mimo ogromnego narażenia się na niebezpieczeństwo ukamienowania, które groziło za cudzołóstwo. Ponieważ jak wiadomo nie mieszkała z Józefem. Została Ona dziewicą do końca swojego życia. W dzisiejszych czasach wiele osób próbuje podważyć dogmat o dziewictwie Maryi. Jednak w niektóre prawdy, które Kościół nam proponuje należy po prostu uwierzyć. Przecież nie na wszystko są dowody materialne. Bardzo często wyznajemy wiarę, a tak naprawdę, kiedy przychodzi nam komuś wyjaśnić w co/Kogo wierzymy nie potrafimy. Ja wierzę, że Jezus narodził się z Dziewicy. Mimo, że czasem jest to trudne, ponieważ nie jest to naturalną rzeczą. Trudno jest też o tym opowiadać, ponieważ w dzisiejszych czasach jest „moda” na ateizm. Długi czas próbowałam to zrozumieć, ale teraz wiem, że ludzkim rozumem nie można ogarnąć tajemnicy. Jednak wiem, że Chrystus rodząc się jako prawdziwy Człowiek, mógł dzięki temu w pełnym znaczeniu zjednoczyć się ze stworzeniem i w konsekwencji tego odkupić wszystkie jego grzechy… moje także, za co jestem Mu bardzo wdzięczna. Ale ta tajemnica będzie rozwijana w kolejnych częściach. Mam nadzieję, że choć trochę udało mi się przybliżyć temat narodzenia z Maryi Panny.

Agata Markiewicz


"Umęczon pod ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion"

Wcielony Bóg - Jezus. Aż nie chce się wierzyć, że można kochać tak jak On. Miłość do końca. Miłość, która poprowadziła Go aż pod krzyż. Miłość, która zgadza się na wszystko: na pojmanie, na wyszydzanie, na przybicie, na uśmiercenie. Potrafisz wziąć swój krzyż i wyruszyć na Golgotę razem z Nim?

Podczas jednej z homilii usłyszałem opowieść. Pewien człowiek wyruszył w drogę życia. Zabrał swój krzyż. Obok niego szli inni ludzie. Wszyscy w tym samym kierunku. Po pewnym czasie był bardzo zmęczony ciągłą wędrówką. Postanowił, że lekko przypiłuje swój krzyż. Zrobił tak, bo pomyślał, że będzie mu łatwiej iść. Potem ruszył do przodu z innymi ludźmi w tym samym kierunku. Idąc, stwierdził, że jeszcze musi lekko skrócić swój krzyż. Przecież nic się nie stanie. Przystanął i przypiłował kolejny fragment swojego krzyża. Mając lżejszy bagaż ruszył pewnie do przodu z innymi. Kiedy stwierdził, że jeszcze się męczy niosąc swój krzyż, znów stanął i lekko przyciął krzyż. Następnie ruszył zdecydowanie do przodu mając już o wiele lżejszy krzyż. Kiedy dotarł do końca trasy „życie” zobaczył wielką przepaść, a po drugiej stronie dalszą część drogi, która nazywała się „życie wieczne”. Zobaczył też innych ludzi, którzy kładą swoje krzyże nad przepaścią i przechodzą na drugą stronę. Położył i on swój krzyż nad przepaścią. Niestety nie mógł przejść. Zabrakło mu tych kilku centymetrów krzyża, które przyciął.

Nasze życie to ciągła wędrówka. Każdy z nas zabiera na nią swój krzyż. Od nas zależy czy do końca ziemskiej wędrówki doniesiemy go całego, czy go sobie skrócimy. Oczywiście możemy skracać swój krzyż. Tylko, że ten sam krzyż, który jest trudnością w życiu, może stać się naszym mostem do życia wiecznego. Warto zapytać, jak donieść ciężki krzyż do końca ziemskiego życia? Mamy niesamowity przykład – Jezusa, który umęczon pod ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion. Jezusa, który na swoje ramiona nakłada najcięższy krzyż. Tylko wpatrzeni w Niego jesteśmy wstanie iść ciągle od przodu z własnym krzyżem.

Ksiądz Tomasz Jaklewicz w jednym z rozważań napisał: „Co z tego wynika dla nas? Najkrócej: nadzieja!” „O, Krzyżu, bądź pozdrowiony, jedyna nasza nadziejo!” - śpiewamy w hymnie. Poza Krzyżem nie ma innej drabiny, po której można by dostać się do nieba, mawiali święci. Trzeba tylko wejść na tę drabinę, czyli wziąć swój krzyż i pójść za Jezusem. Dla każdego z nas będzie to coś innego. Wspólne jest to, że w tej czy innej formie spotykają nas cierpienie, samotność, a w końcu śmierć. Wierzymy jednak, że "przez Chrystusa i w Chrystusie rozjaśnia się zagadka cierpienia i śmierci, która przygniata nas poza Ewangelią". Krzyż jest znakiem zwycięstwa. Zwycięstwa miłości nad nienawiścią i przemocą, prawdy nad kłamstwem, życia na śmiercią. To zwycięstwo pozostaje jednak ukryte pod pozorami przeciwieństwa. W pewnym sensie jest wciąż przed nami. Jeszcze wciąż panują w świecie nienawiść, kłamstwo, przemoc. Zwycięstwo obiecane jest nam jedynie na drodze krzyża. Bóg zstąpił w całą nędzę ludzkiego cierpienia i umierania, by złączyć nas na nowo z sobą, by powiedzieć nam: nie bójcie się, jestem z wami, do Mnie należy ostatnie słowo.” Wierzysz w to?

Mateusz Kowalik


"Zstąpił do piekieł…"

Gdyby zrobić sondę uliczną, wśród samych ludzi Kościoła, jak wielu z nas umiałoby wytłumaczyć to wydarzenie? Ilu z nas skupia się na tym fragmencie i zdaje sobie sprawę, że to jest jeden z tych kulminacyjnych momentów dla człowieka?

Chrystus zszedł do podziemi, do Szeolu, tj. do miejsca gdzie znajdowały się dusze oczekujących na zbawienie. To On jako Ten, który ma klucze „śmierci i otchłani” otworzył drogę do Ojca. Sprawił, że uczynił człowieka „nowym stworzeniem” i obdarzył go nową godnością. I to, na czym chciałabym się skupić, to pytanie czy owo zadanie należy tylko do Chrystusa? Nie mówię o zbawieniu, które dał Jezus przez swoją śmierć, ale o trosce o drugiego człowieka.

Dzisiaj perspektywa nieba dla nas jest oczywista. Możemy upaść, a potem powstać, ale perspektywa nieba nie znika. Miłość Boża sprawia, że cały czas mamy szansę być blisko Ojca. Ale gdyby - tak na chwilę - założyć, że po śmierci cielesnej nie ma szans, żeby znaleźć się przy Bogu, że czeka nas tylko ciemność i samotność. Straszna perspektywa. Chyba nikt z nas nie chciałby takiego końca. Na szczęście nie musimy się obawiać takiego biegu wydarzeń. Jednak, kiedy spojrzymy wokoło siebie mamy sporo takich przypadków, które nie widzą tej perspektywy, którą stworzył nam Jezus. Myślę, że w związku z tym zjawiskiem powinniśmy mocno się zastanowić, czy aby na pewno wypełniamy nasze zadanie.

Gdyby porównać dzisiejszy świat i to jak traktowany i ukazywany jest człowiek można by powiedzieć, iż Szeol nie jest nam dziś obcy. Wynika to mocno z naszych własnych wyborów, decyzji czy czynów. I dopóki jesteśmy tego świadomi, mamy szansę, by Jezus zstąpił w moje piekła. Ale co się dzieje, kiedy nie ma tej świadomości?

Kiedyś usłyszałam, że dzisiaj Bóg nie ma Swoich rąk, żeby zrobić coś dla drugiego człowieka. Nie ma Swoich ust, nóg i innych części ciała. Może posłużyć się nami jako Swoim Boskim narzędziem, żeby zejść do piekieł biednego człowieka. Aby nadać mu nową godność i uczynić z niego nowe stworzenie. Dlatego nie możemy siedzieć i patrzeć na samotność innych spowodowaną brakiem Boga. To ja mogę iść, wejść w Szeol drugiej osoby i ogłosić jej Chrystusa Zmartwychwstałego, który otworzył ścieżkę do Ojca.

Magdalena Żelechowska


"Trzeciego dnia zmartwychwstał"

„Żywego już Pana widziałam grób pusty
i światków i odzież i chusty.
Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja”
(z Sekwencji Wielkanocnej)

Co się stało tej właśnie nocy, że pamiętamy o niej już 2000 lat? Co się stało że dziś chcemy i obchodzimy tak uroczyście tę właśnie noc? Tej nocy niby zwyczajnej Pan zmartwychwstał. Tej nocy zostaliśmy odkupieni z niewoli grzechu.

Chrystus jako pierwszy z ludzi zmartwychwstał i wyrwał się z mocy śmierci. Chociaż w Ewangelii wielokrotnie czytamy że Pan wskrzeszał umarłych, to jednak umarli oni ponownie.

Ciało Zbawiciela było inne niż te które my znamy. Chociaż nie był duchem wchodził do wieczernika „mino drzwi zamkniętych” przy czym był w pełni materialny, spożywał posiłek z uczniami, św. Tomasz mógł poczuć tę materialność przez włożenie ręki do boku, przez co w pełni uwierzył w cud zmartwychwstania. Ciało to również wygładem było inne niż te co znali uczniowie. Była to oczywiście postać ludzka, ale oni początkowo nie rozpoznawali w nim Nauczyciela, który kilka dni wcześniej umierał w ogromnych męczarniach, i którego ciało złożono do grobu. Z czego można wnioskować że Jego twarz była jeszcze piękniejsza.

Ale co dla nas pozostało po tej nocy, poza pięknymi celebracjami liturgicznymi, wspólnym świętowaniem, powodem do spotkań w gronie najbliższych, czy też niestety jeden z najlepszych materiałów do reklamy wszystkiego co możliwe?  Zostało nam zbawienie. Została nam wolność. Zostało przebaczenie i nowe życie.

Kończąc te rozważanie chciałbym jedynie życzyć wam wszystkim i sobie także, aby radość ze zmartwychwstania zawsze w nas trwała i byśmy o tym nie zapominali nawet teraz gdy obchody tej nocy już się zakończyły.

Tomasz Dragańczuk


"Wstąpił na niebiosa i siedzi po prawicy Boga Ojca wszechmogącego"

Może się wydawać, że Wniebowstąpienie jest ostatnim z wielu cudownych wydarzeń w czasie działalności Jezusa na Ziemi. Uważam jednak, że Jezus nie wstępuje do Nieba dlatego, że tam jest Jego miejsce i nie zasiada po prawicy Ojca tylko po to, aby pokazać swoją wielkość.

Jezus zstąpił z nieba i przyjął ludzką postać. Żył tak jak inni ludzie, podobnie jak oni zmagając się z różnymi trudnościami i pokusami. Takie działanie miało pokazać godność i wielkość człowieka. Bóg pragnie być z człowiekiem w jego codzienności, a człowiek zostaje zaproszony do niebiańskiej rzeczywistości. Jezus był pierwszym który zmartwychwstał spośród tych, co pomarli (1Kor 15,20). Jako pierwszy też wstępuje do Nieba, daje nam znak, że każdy z nas, nie tylko może, ale jest wręcz zobowiązany aby dążyć do osobistego wniebowstąpienia.

Jednak nikt z nas tego nie może dokonać sam. Podobnie jak w górach potrzebny jest przewodnik, który nas poprowadzi właściwą trasą, tak w drodze do zbawienia potrzebne jest przewodnictwo Jezusa i to z dwóch powodów. Po pierwsze sam tę drogę przebył i wie jakie trudności będą pojawiały się w naszym życiu. Po drugie, zasiadanie po czyjejś prawicy czyni osobę równą w funkcji. Jezus zasiadający po prawicy Ojca i jednocześnie mając uczestnictwo w ludzkiej naturze staje się doskonałym wystawiennikiem i przewodnikiem dla nas.

Dlatego każdy z nas powinien pamiętać, że nawet największa trudność naszego życia może zostać przezwyciężona dzięki wstawiennictwu Jezusa doświadczanego podobnie jak my i mogącego wstawiać się za nami. Pomimo że zasiada w Niebie po prawicy Ojca cały czas jest przy nas.

Marcin Kucaba


"Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela"

Duch Święty jest nazywany Pocieszycielem (Parakletem), definiuje się go przede wszystkim jako Trzecią Osobę Boską. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z wagi mocy, jaką niosą dary Ducha Świętego, szczególnie myślę tu o kandydatach do bierzmowania, którzy często traktują sakrament dojrzałości chrześcijańskiej jako zwykłą formalność. Wielu, także młodym osobom trudno jest dostrzec działanie Ducha Świętego w ich życiu. Katechizm Kościoła Katolickiego (punkty 1286-1321) w kontekście tego problemu podpowiada, że doświadczamy działania Ducha Świętego, gdy prosimy Go o pomoc, gdy wyciszamy nasze serca i otwieramy się na Jego działanie, to On uczy nas modlitwy, pozwala zobaczyć grzech i słabość w naszym życiu i kieruje nas do miłosiernego Boga. Pocieszyciel działa również przez sakramenty Kościoła. Tak jak w dniu Pięćdziesiątnicy Apostołowie zostali obdarzeni Duchem Świętym, tak samo wierni, którzy z wiarą przyjmują bierzmowanie otrzymują szczególną moc Ducha Świętego.

O taką wiarę w sercach kandydatów do tego sakramentu powinniśmy się nieustannie modlić i konsekwentnie (bez nacisku) w nich uświadamiać istotę bierzmowania, zwłaszcza gdy animujemy grupy kandydatów w parafiach. Poważne podejście do sakramentu dojrzałości chrześcijańskiej zaowocowało bowiem u mnie dalekosiężną decyzją o rozpoczęciu formacji w Ruchu Światło-Życie i realizowaniem duchowości „oazowej” aż po dzień dzisiejszy.

Kiedy pytam się animatorów czy uczestników spotkań w Ruchu oazowym o to, czy modlą się do Ducha Świętego, generalnie słyszę odpowiedzi twierdzące. Najczęściej proszą Go o pomoc przed sprawdzeniem wiadomości w szkole czy egzaminem na studiach. Przyzywają Jego mocy także przed podjęciem ważnej decyzji życiowej, ewangelizacją czy lekturą Pisma Świętego dla lepszego rozjaśnienia umysłu. Nie inaczej jest w moim przypadku. W podobnych sytuacjach proszę o pomoc Ducha Świętego, nawet przy okazji lektury czytań w modlitwie Liturgią Godzin, przed przystąpieniem do spowiedzi świętej czy przed odczytaniem lekcji na Mszy Świętej. Po tej modlitwie i pewności o wsparciu Ducha Świętego jest jakoś tak lżej na sercu i człowiek nabiera odwagi do podjęcia planowanych działań. Wiara w moc i skuteczność darów Ducha Świętego może zatem uskrzydlać naszego ducha i tym samym przybliżać do Boga Ojca. Tylko z mocą Ducha mówienie o Bogu nie będzie skomplikowane czy „niepoprawne politycznie”, bo jak wiemy – „Nikt... nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: «Panem jest Jezus»” (1 Kor 12, 3).

Dariusz Dębecki


"Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół"

Podczas wyznania wiary wymawiamy słowa, że wierzymy, iż nasz Kościół jest „jeden, święty, powszechny i apostolski”. Trzeba sobie zadać pytanie: czy tak naprawdę wiemy w co wierzymy?

Zacznijmy od prawdy mówiącej, że Kościół jest jeden. Żeby udowodnić tę tezę wystarczy wziąć do ręki Pismo Święte i przekonać się, że Pan Jezus założył jeden Kościół. "Ty jesteś Piotr (czyli Opoka), i na tej opoce zbuduję Kościół mój...".Zaraz ktoś nam może zarzucić, że przecież jest tyle kościołów na świecie, tyle wyznań. Skąd wiadomo, który został założony przez Pana Jezusa? Otóż ten, który jest zbudowany na Opoce, czyli na Piotrze i Jego następcach - papieżach rzymskich. Trzeba także pamiętać, że wszyscy jesteśmy częścią jednego Kościoła – czyli wielkiej wspólnoty połączonej w Chrystusie.

Kościół jest święty. Tu mogą odezwać się głosy, że to już przesada. Przecież jest tylu księży i świeckich należących do Kościoła, którzy wcale jak święci się nie zachowują. Należy pamiętać, że każdy człowiek jest grzesznikiem i ma prawo zbłądzić, ale w Chrystusie każdy może otrzymać odkupienie. Kościół jest święty, dlatego że został założony przez Chrystusa, który Go uświęca i to On sam go uświęca.

W naszym wyznaniu wiary nazywamy również Kościół "katolickim". Cóż to znaczy? "Katolicki" pochodzi z języka greckiego i oznacza "powszechny", "ogólny". To oznacza, że my jako członkowie Kościoła jesteśmy posłani do wszystkich ludzi bez względu na rasę czy kulturę. W Kościele istnieją też tzw. Kościoły partykularne, ale są one częścią jednego Kościoła powszechnego, a nie jakimiś niezależnymi wspólnotami.

Wreszcie dochodzimy do tego, że Kościół jest apostolski. My jako członkowie Kościoła powinniśmy wiernie przekazywać wiarę jaką głosili apostołowie. Jezus, którego na ziemię posłał Ojciec wybrał Dwunastu i ustanowił ich głosicielami Dobrej Nowiny. Jezus kontynuuje w nich swoje własne posłanie: "Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam". Musimy wiedzieć, że my także jesteśmy posłani, żeby głosić wiarę w Zmartwychwstałego.

Popatrzmy, jaka głębia kryje się w tych czterech słowach: "jeden, święty, powszechny, apostolski". Takie proste stwierdzenie, a zawiera podstawowe prawdy o Kościele, do którego należymy.

Adam Łyżwa


"Wyznaję jeden chrzest na odpuszczenie grzechów."

Poprzez Chrzest Święty stajemy się członkami żywego Kościoła, od tego właśnie sakramentu rozpoczynamy naszą drogę chrześcijaństwa. Jest to jedyny sakrament, o którym wspominamy w Credo, podkreśla to jego wagę i znaczenie.

Warto zwrócić uwagę na to, że chrzest może przyjąć od Boga każdy i każdy dostaje go za darmo. Nie musisz nic; jest to wspaniały dar od Pana Boga, za który warto mu podziękować. Poprzez moc Chrztu Świętego zostaje nam zapomniany grzech pierworodny, a także zostają nam odpuszczone wszystkie grzechy.

Umiera w nas stary człowiek, a rodzi się nowy („Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierci? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierci zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca.” [Rz 6,3-5]), który otrzymuje od Boga duchowe znamię, pozostające z nim przez całe życie, dlatego też w Wyznaniu wiary mowa jest o jednym chrzcie, bo i dostajemy tylko raz tę łaskę.

W Biblii znajdziemy wiele odniesień do tego sakramentu; pierwsze skojarzenie? Jan Chrzciciel, którego misją był jak wiadomo chrzest ludzi i który mówił „Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną mocniejszy jest ode mnie (…) On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem.” [Mt 3,11]. Tak, więc podczas chrztu otrzymujemy moc Ducha Świętego, dzięki której może On pełniej w nas działać i która potem jeszcze potężnieje podczas bierzmowania. Kończąc te rozważania proponuję, abyś zadał sobie jeszcze pytania z przyrzeczeń chrzcielnych; czy wyrzekasz się, czy wierzysz? I nie zapomnijmy podziękować Bogu za ten wspaniały dar, który dostaliśmy od Niego już na starcie.

Artur Ryczek


"Oczekuję wskrzeszenia umarłych"

Nie ma chyba nikogo, kto nie stanąłby w obliczu śmierci kogoś bliskiego czy innej osoby. Każda taka sytuacja jest wyzwaniem dla nas jako ludzi, ale przede wszystkim dla ludzi wierzących. Sytuacja śmierci jest bowiem momentem dramatycznym, powodującym wiele pytań i wątpliwości. Często słyszymy pytanie od otoczenia, ale też sami je sobie stawiamy: czy śmierć ma sens, czemu Bóg do tego dopuścił.

Nasza wiara nie daje łatwych odpowiedzi na powyższe pytania, ale przede wszystkim daje nadzieję i pociechę nieustannie przypominając, że Boży Syn jako pierwszy przeszedł ze śmierci do życia. Tym samym przypomina nam, że każdy z nas, kto został przez chrzest włączony w śmierć i zmartwychwstanie może oczekiwać zmartwychwstania. Przypomina nam o tym list do Rzymian: „jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha.” (Rz 8,11).

Warto jeszcze zadać sobie pytanie co znaczy zmartwychwstanie? Wiemy, że w przypadku Chrystusa, mamy do czynienia z powrotem do życia, jednak było to ciało uwielbione. Jeśli chodzi o każdego z nas, to w śmierci nasza dusza zostaje oddzielona od ciała, które złożone do grobu niszczeje. Dusza natomiast po sądzie idzie do nieba albo piekła i oczekuje na ponowne zjednoczenie z ciałem. (KKK 997) Katechizm dodaje też, że „w Nim wszyscy zmartwychwstaną we własnych ciałach, które mają teraz, ale to ciało będzie przekształcone w ciało chwalebne.” (KKK 999)

Zapewne stojąc przy łóżku ukochanej osoby, która odchodzi od nas do wieczności niełatwo jest przyjąć prawdę o zmartwychwstaniu, ale Kościół od początku głosi Dobrą Nowinę pragnąc nieść pocieszenie i dawać światło w trudnych chwilach.

Paulina Zapasek


"Oczekuję życia wiecznego w przyszłym świecie"

Wielu zastanawia się: „co czeka mnie po śmierci? Czy śmierć oznacza koniec wszystkiego?” Inni snuje różne teorie i fantazje dotyczące życia po śmierci. Znowuż wiele osób boi się śmierci. Na szczęście my chrześcijanie wiemy co może nas spotkać po skończeniu naszej ziemskiej wędrówki. Niebo. Wieczne przebywanie w obecności Boga. To nasz cel. To wierzchołek góry na którą dzień w dzień wchodzimy.

Na szczycie zawsze jest pięknie: nie zważamy na trudy wspinaczki, podziwiamy piękne widoki, radujemy się, że tam jesteśmy. Tam czeka na nas Bóg. Ktoś się spyta- „Co mam zrobić aby osiągnąć to szczęście na szczycie tej góry?”

Z Ewangelii św. Jana: „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny”(J 3,16) „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, kto słucha słowa mego i wierzy temu, który mnie posłał, ma żywot wieczny i nie stanie przed sądem, lecz przeszedł ze śmierci do żywota”(J 5,24) „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, kto wierzy we mnie, ma żywot wieczny”.(J 6,47)

Zatem jeśli wierzysz w Jezusa, jeśli jesteś posłuszny Jemu, jeśli nie trwasz w grzechu tylko słuchasz i wypełniasz w swoim życiu Słowo Boże, jeśli wyznajesz Mu swoje winy, które żałujesz, jeśli NAWRÓCISZ się, to będziesz wiecznie szczęśliwy w niebie razem z Chrystusem.

Pamiętajmy o tym. Obecnie żyje się z dnia na dzień, liczy się tu i teraz. Szybkie tempo, praca, dom, praca, dom, kariera, sprawiają że zapominamy o życiu wiecznym. To błąd. Nie zapominajmy o Bogu, tak jak On nie zapomniał o każdym z nas. Trwajmy w wierze, dbajmy o czystość swej duszy, gromadźmy skarby w Niebie a nie na Ziemi. Pamiętajmy, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło każe” .

„Każdy człowiek w swojej nieśmiertelnej duszy otrzymuje zaraz po śmierci wieczną zapłatę na sądzie szczegółowym, który polega na odniesieniu jego życia do Chrystusa i albo dokonuje się przez oczyszczenie, albo otwiera się bezpośrednio wejście do szczęścia nieba, albo stanowi bezpośrednio potępienie na wieki” (KKK 1022)

Mateusz Mleczak