Nie da się dobrze przeżyć Triduum, zapominając o miłości. To właśnie ona wyznacza dynamikę tych uroczystości. Chrystus pokazał nam, że życie ludzkie ma te jej elementy, które są codziennością. Był z apostołami dzień w dzień przez trzy lata. Ukazywał im siebie i to jak funkcjonuje, jadł i spał między nimi. Był bardzo blisko. Tak miłość przejawia się na co dzień, ale są też pewne momenty, kiedy miłość osiąga swoje apogeum; objawia się w najwyższej formie w najbardziej doniosłej chwili. U Jezusa była to Męka, Krzyż i Zmartwychwstanie. To jest to wydarzenie, które u Chrystusa jest wyrażeniem najpełniejszego obrazu miłości. Pokazał nam się on w tym roku dość wyjątkowo, dlatego chciałbym podzielić się z Wami trzema okruchami – po jednym na każdy dzień Triduum Paschalnego; trzema wydarzeniami, które dotknęły mnie w pustym kościele, gdzie byłem tak blisko Chrystusa.
Pierwszym okruchem była Msza Wieczerzy Pańskiej. Dzięki temu, że w tym roku przeżyłem ją w tak małym gronie, mogłem jeszcze bardziej zrozumieć, jak naprawdę wyglądał Wieczernik. Nie było tam tłumów, jedynie Chrystus i Jego apostołowie. Odkryłem, że tajemnice nie dokonują się w krzyku, lecz w cichości. Największe rzeczywistości przychodzą w pełni swojej czułości i delikatności. I tak było w tym roku: Chrystus przyszedł by obdarzyć nas Swoją delikatną Obecnością, Swoim Ciałem i Krwią. Jakie to piękne uczucie zrozumieć, że Chrystus chce mnie karmić, On naprawdę za tym tęskni. Pragnie być ze mną nie tylko w bliskiej relacji, ale chce być we mnie.
Wielki Piątek to drugi okruch. Apogeum miłości. Nie sposób było nie być w tym czasie blisko myślami z tymi wszystkimi, którzy cierpią. Jak Chrystus, który też musiał wycierpieć na Krzyżu. Takich osób jest bardzo wiele. Najpierw ci, którzy po prostu nie mogą przyjść do Kościoła, odczuwający niewymowny głód spotkania z Eucharystią. Medycy, którzy walczą na froncie z chorobą, czasami nawet oddający życie za ludzi, których nie znają. Osoby umierające, bardzo często w samotności. Przyszło mi na myśl, jak bardzo blisko jest im do Chrystusa. On też odchodzi osamotniony, jedynie w gronie najbliższych osób i pozbawiony tłumów. Rozumie tych wszystkich ludzi opuszczonych w chwili, gdy najbardziej potrzebują miłości.
Ostatni okruch to Wigilia Paschalna. Oprócz zawsze chwytającego mnie za serce symbolu światła wchodzącego w ciemność, które ją rozpycha i odsuwa, w tym roku szczególnie uderzyły mnie słowa z Epistoły. Być może było tak dlatego, że mogłem je przeczytać. Mówiły o tym, co oczywiste, że Chrystus zmartwychwstał - słowa przepełnione radością i nadzieją, a odczytane przed pustymi ławkami. Trzeba było popatrzeć oczami serca na wszystkich ludzi, siedzących w domach z głębokim pragnieniem, aby i oni mogli usłyszeć te słowa i się radować, mimo tych wszystkich trudności jakich teraz doznają. Niesamowite było dla mnie to doświadczenie niesienia nadziei w czasach, gdy tak wielu z nas jej brakuje. Tej Chrystusowej nadziei, która jako jedyna może poradzić sobie tym, z czym my sami nie damy sobie rady.
Za te wszystkie okruchy niech chwała będzie Bogu w Trójcy Jedynemu. Amen.
Mateusz